Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

urazę chłopa do księdza, co próżnuje a używa życia, nic nie robi a każe sobie płacić, opanowuje żony i zniesławia córki — wszystko w imię niewidzialnego, złego i zawistnego Boga. Chociaż nie wypełniał obowiązków religii, nigdy jednak nie występował sam przeciw proboszczowi, bo uważał, że księża są, bądź co bądź, porządnie mocni. Trzeba było dopiero spokojnej energii Marka, jego inteligencyi i silnej woli, aby skłonić na swoją stronę Martineau, który pozwolił mu działać, sam zaś trzymał się na uboczu.
Wówczas ksiądz Cognasse powziął myśl użyć pośrednictwa ładnej pani Martineau. Nie była wprawdzie jego penitentką, bo i ona nie spełniała praktyk religijnych, regularnie jednak bywała w niedziele i święta w kościele. Mocna brunetka, z dużemi oczami i świeżemi ustami, miała sławę kokietki i była nią w istocie: lubiła przywdziewać nowe suknie, koronkowe czepeczki i złote klejnoty. Ztąd też pochodziła jej gorliwość do nabożeństw, gdyż kościół był jedynem miejscem schadzek i rozrywki, gdzie można było pokazać się samej i zrobić przegląd sąsiadek. W wiosce, liczącej zaledwie osiemset mieszkańców, gdzie nie było żadnego miejsca zebrań, żadnych balów, ani zabaw, mała, wilgotna nawa kościoła, w czasie mszy, pospiesznie zwykle załatwianej, przedstawiała zarazem salon, teatr, miejsce przechadzki, słowem, jedyną wspólną, rozrywkę dla żądnych przyjemności kobiet. Wszystkie też niemal inne kobiety wyznawały, podobnie jak piękna pani Martineau jedyną wiarę a mianowi-