Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

publiczności, był prawdziwym tryumfem wymowy i postawił Delbosa w pierwszym rzędzie obrońców, ale groził jego klientowi srogim wyrokiem. Rzeczywiście La Bissonière odpowiedział zaraz, przybierając minę bolesnego oburzenia. Prawił o strasznym skandalu, którego się dopuszczono: obrońca śmie oskarżać jednego z braciszków, nie podając żadnego poważnego dowodu. Co więcej, wskazuje jako wspólników owego braciszka, jego przełożonych i innych zakonników a nawet pewną wysoko położoną osobistość, przed którą wszyscy uczciwi ludzie ze czcią schylali głowę. Stawało się to obrazą religii, rozkiełznaniem namiętności anarchistów i wiodło cały kraj w przepaść, zgotowaną przez bezwyznaniowców i kosmopolitów. Przez trzy godziny blizko rzucał w ten sposób, w kwiecistym stylu, pioruny na wrogów społeczeństwa, prostując małą figurkę, jakby już miał wzlecieć na wysokości, o których marzył. Nakoniec zaczął ironizować, zapytywał, czy wystarczało być żydem, aby być uznanym za niewinnego i żądał od przysięgłych surowego sądu, żądał głowy hańbiciela i zabójcy dzieci. Osypano go szalonemi oklaskami a gwałtowna, rozpaczliwa odpowiedź Delbosa wywołała tylko obelgi i groźby.
Dopiero o siódmej wieczorem sędziowie przysięgli opuścili salę i udali się na naradę. Pytania, postawione przez sąd były nieliczne, spodziewano się przeto, że za godzinę wszystko się skończy i można będzie pójść na obiad. Noc zapadła a kil-