Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po za jego mądrym uśmieszkiem musi się u potężna głupota, mimo, że uchodzi za bardzo zręcznego. Ale zapamiętaj pan sobie jedno: najmądrzejszy, jedynie mądry między nimi to ojciec Philibin, co przybiera miny bydlęcia. Możesz go pan szukać, napewno się tu nie pokaże. Siedzi gdzieś w kącie i dobrze pracuje... Nie wiem, kto jest winowajcą, pewnie żaden z nich, ale że zbrodniarz należy do ich paczki — to widoczne — i to także, ze pruszą raczej niebo i ziemię, ale go nie wydadzą.
A widząc, że przygnębiony Marek milczy, dodał:
— Pojmuje pan, co za wyborna sposobność, żeby zgnieść szkołę świecką. Nauczyciel rządowy pederasta i morderca, jakaż to broń doskonała, jak się rozprawią z nami wszystkimi, wyrzutkami Boga i ojczyzny! Śmierć zdrajcom i zaprzedańcom. Śmierć żydom!
I zginął w tłumie, wymachując długiemi rękami. Dowodził z gorzką ironią, że kpi sobie w gruncie rzeczy, czy zginie na stosie, obleczony w nasiarkowaną koszulę, czy zdechnie z głodu w swojej nędznej szkółce, w Moreux.
Gdy po obiedzie, spożytym w milczeniu, Marek udał się na spoczynek, Genowefa uścisnęła go miłośnie a widząc jego rozpacz, zaczęła płakać. Wzruszyło go to niezmiernie, bo w ostatnich czasach czuł między sobą a żoną jakieś nieporozumienie, jakby początek rozstroju. Przytulił ją do ser-