Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je, pielęgnuj dobrze do mego powrotu... Błagam cię, nie płacz, odbierasz mi całą odwagę.
Wyrwał się z jej objęć a gdy ujrzał Marka, oczy zajaśniały mu niezmierną radością. Żywo pochwycił wyciągniętą ku sobie rękę przyjaciela.
— O, dzięki ci, drogi kolego! Zawiadom zaraz mego brata, Dawida i zapewnij go, że jestem niewinny. Będzie szukał i znajdzie winowajcę. Jemu to powierzam honor mój i moich dzieci.
— Bądź spokojny — odpowiedział Marek, dławiony wzruszeniem — będę mu pomagał.
Przybycie komisarza położyło koniec pożegnaniom. Omdlewającą panią Simonowę musiano odprowadzić do pokoju a Simon wyszedł w towarzystwie dwóch policyantów. To, co wówczas nastąpiło, było potwornem. Pogrzeb Zefiryna naznaczono na godzinę trzecią, aresztowanie zaś zdecydowano na pierwszą, aby uniknąć przykrego zbiegu wypadków. Rewizya jednak przeciągnęła się tak długo, że nastąpiło spotkanie. Gdy Simon ukazał się na ganku, plac pełen już był ciekawych, którzy przyszli zobaczyć pogrzeb i okazać gorączkową, hałaśliwą litość. To też tłum ten, karmiony bajkami z „Le Petit Beaumontais“, wzburzony zgrozą zbrodni, wydał okrzyk na widok Simona, przeklętego żyda, który krwi niewinnej, uświęconej hostyą, używał do swoich czarów. Bo legenda stała się już niezbitą, przechodziła z ust do ust, bałamucąc szemrzącą groźnie tłuszczę.