Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/658

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Łajdak, ugryzł mi pół palca! — mruczał Cabasse, pokazując rękę, z której krew płynęła. — No! i ja mu za to muszę cokolwiek uciąć.
Już podnosił rewolwer, który był podniósł, gdy go Sambuc wstrzymał.
— Nie! nie! żadnych głupstw!... Nie jesteśmy zbóje, ale sędziowie... Czy słyszysz, ty łajdaku, prusaku, będziemy cię sądzili; i nie obawiaj się, prawo obrony szanujemy... Tylko nie ty się będziesz bronił, bo, gdybyśmy ci zdjęli kaganiec, potrzaskałbyś nam uszy. Zaraz ci dam adwokata i jakiego jeszcze!...
Poszukał trzech krzeseł, ustawił je w jednym rzędzie, utworzył to, co nazywał trybunałem, sam usiadł na środku, a obok niego jego dwaj adjutanci. Wszyscy trzej usiedli, potem on wstał i począł mówić z szyderczą powolnością, która powoli zmieniła się w gniew mściwy:
— Ja jestem prezesem i zarazem oskarżycielem publicznym. Nie jest to zbyt legalnem, ale nie znamy dobrze przepisów... A więc oskarżam cię, żeś przyszedł do Francyi na przeszpiegi, płacąc tym sposobem najpodlejszą zdradą za chleb, jakiś spożywał przy naszym stole. Ty jesteś pierwszą przyczyną klęski, ty zdrajco, boś po potyczce pod Nouart prowadził bawarów aż do Beaumont, nocą, przez lasy Dieulet. Tylko człowiek oddawna mieszkający w okolicy, mógł tak dobrze znać najdrobniejsze ścieżki; jesteśmy tego pewni, bo cię widziano, jakieś prowadził ar-