Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/657

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej nie mogli pokonać olbrzyma, w którym niebezpieczeństwo zdwoiło siły. Wśród ciemności słychać było trzask kości, wysilony oddech. Na szczęście rewolwer upadł. Głos Cabassa na pół stłumiony dał się słyszeć: „sznurka, sznurka!“ i Ducat podał Sambucowi paczkę sznurów, w które się zaopatrzyli. Dokonano związania z dzikością, kopiąc nogami, bijąc pięściami; związano najprzód nogi, potem ręce w tyle, potem całe ciało po omacku, z taką mnogością węzłów i zakrętów, że człowiek zmienił się w paczkę, a sznury wpijały mu się w ciało. Krzyczał on ciągle, a Ducat powtarzał: „stulże pysk!“ Nakoniec krzyki ustały, bo Cabasse wepchnął gwałtownie w usta starą chustkę niebieską. Wreszcie odetchnęli, przenieśli go jak paczkę do kuchni, gdzie go położyli na wielkim stole, obok świecy.
— A, przeklęty prusak — zawołał Sambuc, obcierając sobie czoło — namęczył nas do syta!... Dalej, Sylwino, zapal drugą świecę, przypatrzymy się lepiej tej przeklętej świni dyabelskiej.
Sylwina, z oczami szeroko rozwartemi na bladej twarzy, podniosła się. Nie wyrzekła ani jednego słowa, zapaliła świecę, którą postawiła obok głowy Goliata. Głowa ta żywo oświecona leżała niby między dwoma gromnicami. I wzrok ich spotkał się teraz; błagał ją, nieprzytomny, zdjęty trwogą; ale ona udała, że nie rozumie, cofnęła się aż do szafy i stała tam w postawie chłodnej i niewzruszonej.