Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/604

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ilekroć mówili o Maurycym, oboje rozrzewniali się. Jeżeli się w ten sposób poświęcała, to dla przyjaciela Maurycego, dla brata jego, dla dzielnego człowieka, któremu z kolei rzeczy płaciła dług serdeczny. Była ona pełną wdzięczności, sympatyi, która rosła w miarę jak go lepiej poznawała, tę naturę prostą i rozumną, ten umysł rzeźki; on zaś, doglądany jak dziecko, zaciągał także dług wdzięczności nieskończonej, gotów był jej całować ręce za każdą filiżankę rosołu, którą mu podawała. Ta nić czułej sympatyi, codzień się zwężała, w tej samotności głębokiej, w jakiej żyli, przeniknięci. Gdy wyczerpali już zasób swych wspomnień, szczegółów wszystkich, o jakie go się nieustannie dopytywała, począwszy od Reims a skończywszy na Sedanie, to samo pytanie powracało ciągle, co teraz robi Maurycy? dla czego nic nie pisze? Czyżby Paryż był zdobyty, że nie otrzymywali ztamtąd wieści? Dotąd zaledwie jeden list otrzymali od niego, datowany z Rouen, w trzy dni po jego odjeździe, w którym doniósł w kilku wierszach, jakim sposobem dostał się do tego miasta, nakładając drogi, by w końcu przybyć do Paryża. Od tego czasu, od tygodnia przeszło, zupełne milczenie.
Co dzień rano, doktór Dalichamp, opatrzywszy rannego, lubił tutaj zatrzymywać się przez kilka minut. Niekiedy nawet powracał wieczorem i siedział dłużej; był on niejako jedynym ich związkiem ze światem, tym szerokim światem ze-