Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/594

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja siostra jest tutaj? — powtarzał Maurycy. — A więc to to znaczyło, gdy mi pan Delaherche dawał znaki, których nie rozumiałem?... A więc jeśli ona tu jest, to i my, samo się rozumie, zostajemy.
Chciał zaraz iść sam, pomimo znużenia, do ambulansu, gdzie przepędzała noce; wuj zaś gniewał się teraz o to, że nie może jechać z wózkiem i dwoma baranami, przeznaczonemi na sprzedaż do ambulansu, przez wieś, dopóki ta przeklęta sprawa z ranionym, która mu na kark spadła, się nie skończy.
Gdy Maurycy przyprowadził Henryetę, zastali ojca Fouchard, zajętego szczegółowem badaniem konia, którego Prosper zaprowadził do stajni. Zwierzę zmęczone, ale dyabelnie tęgie — podobało mu się bardzo. Młody człowiek, śmiejąc się, rzekł. że mu go daje w podarunku. Henryeta ze swej strony wzięła go na stronę i wytłomaczyła mu, że Jan zapłaci za siebie, że ona sama nim się zajmie, że będzie go doglądała w małym pokoiku, za oborą, gdzie z pewnością żaden prusak szukać go nie będzie. I ojciec Fouchard zmarszczony, niezupełnie przekonany, by z tego wszystkiego miał jaką korzyść, skończył wreszcie na tem, że wsiadł na swój wózek i odjechał, zostawiając jej wolność działania, jak jej się podoba.
Jakoż w kilka minut Henryeta przy pomocy Sylwiny i Prospera urządziła pokój, kazała tam przenieść Jana, którego położono w pościel świe-