Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/593

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary mruczał zgniewany, widząc tego człowieka na swym stole, mówił, że mu tam źle, pytając się, dlaczego nie zanoszą go zaraz do ambulansu w Remilly, przy kościele, w starym domu szkolnym, niegdyś klasztornym, gdzie jest bardzo duża i bardzo wygodna sala.
— Do ambulansu! — zawołał Maurycy, żeby go prusacy wysłali do Niemiec po wyleczeniu, bo wszystkich ranionych zabierają... Drwisz sobie chyba ze mnie, wuju? Nie na to go tutaj przyprowadziłem, żeby go oddać.
Rzeczy zaczynały przybierać zły obrót, wuj mówił, że go za drzwi wyrzuci, gdy imię Henryety zostało wymówione.
— Jakto, Henryeta jest tu? — zapytał młody człowiek.
Dowiedział się więc, że jego siostra jest w Remilly od dnia onegdajszego, tak śmiertelnie smutna w swej żałobie, że pobyt w Sedanie, gdzie tyle chwil szczęśliwych przepędziła, stał się dla niej nie do wytrzymania. Spotkanie z doktorem Dalichamp z Raucourt, którego znała, zdecydowało ją do udania się do ojca Fouchard, gdzie zajęła mały pokoik i poświęciła się wyłącznie rannym w lazarecie sąsiednim. To jedno, jak mówiła, mogło ją rozerwać. Płaciła za swe utrzymanie i była na folwarku źródłem tysiąca słodyczy, co powodowało, że był dla niej uprzejmym. Wszystko było dobrze, gdy miał dochód.