Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz jednak Maurycy, z oczami otwartemi w bezsenności, widział tylko ciemności, wśród których czerwieniały ognie biwakowe. Mimo to, po za bladą wstęgą Mozy, rozróżnić jeszcze potrafił sylwetkę nieruchomą pikiety. Przy blasku gwiazd stała ona prosta i czarna; i regularnie co jakiś czas, dochodził go jej krzyk gardłowy, hasło groźne, które ginęło w głośnym szmerze rzeki. Znowu w nim obudziły się wszystkie widma z przedonegdaj, słysząc te twarde słowa cudzoziemskie płynące wśród pięknej nocy gwiaździstej, wszystko co widział przed godziną, płaskowzgórze Illy jeszcze zasiane poległymi; to przedmieście zbrodnicze Sedanu, gdzie zapadła się cała jedna epoka. Z głową opartą o korzeń drzewa, w wilgoci tego skraju lasu, wpadł znów w rozpacz, jakiej już raz doznał wczoraj, na kanapie Delaherche’a; i najbardziej go męczyła teraz, zaostrzała cierpienia jego dumy, kwestya dnia jutrzejszego, potrzeba zmierzenia głębi upadku, chęć dowiedzenia się wśród jakich ruin zapadł się świat wczorajszy. Skoro cesarz oddał swą szpadę królowi Wilhelmowi, więc zapewne ta szkaradna wojna się skończy? Ale przypomniał sobie, co mu odpowiedzieli dwaj żołnierze bawarscy, prowadzący jeńców do Iges: „My wszyscy we Francyi, my wszyscy w Paryżu!“ W półśnie miał nagłą wizyę tego, co się działo, cesarstwo zmiecione, pod ciosami oburzenia powszechnego, Rzeczpospolita ogłoszona wśród wybuchu gorączki patryotycznej, le-