Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/539

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znów w nim obrzydzenie klęski, napełniało go cierpieniem i niesmakiem.
Z tem wszystkiem obawa, by noc ciemna tu go nie zaskoczyła, kazała mu rozpocząć znowu poszukiwania. A może pułk 106-ty obozuje na dole, po za miasteczkiem. Znalazł tu tylko włóczęgów i zdecydował się okrążyć cały półwysep, idąc wzdłuż zaokrąglenia rzeki. Przechodząc przez pole zasadzone ziemniakami, był na tyle przezorny, że wyrwał kilka krzaków i napełnił sobie kieszenie; nie były jeszcze dojrzałe, ale nie było czego innego, gdyż Jan na nieszczęście zabrał oba bochenki chleba, jakie Delaherche im dał przy odejściu. Uderzyła go teraz znaczna ilość koni, jaką napotykał śród nagiej ziemi, która łagodnie się wznosiła od wzgórza środkowego ku Mozie, w kierunku Donchery. Po co przyprowadzono tu te zwierzęta? czem je będą żywili? Gdy doszedł do małego lasku nad brzegiem wody, noc ciemna zapadła, i tu z wielkiem swem zdziwieniem napotkał stu gwardzistów cesarza, którzy rozłożyli się obozowiskiem i suszyli się przy ogniu. Poczciwcy ci, stojąc na ustroniu, mieli doskonałe namioty; kociołki, w których się coś gotowało, i krowę przywiązaną do drzewa. Spostrzegł, że patrzą nań z ukosa, na jego opłakane ubranie piechura w łachmanach, pokrytych błotem. Mimo to, pozwolili mu piec kartofle na węglach, i cofnął się pod drzewo, o jakie sto metrów, by je tam zjeść. Deszcz ustał, niebo się wy-