Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gach połamanych, szafy z otwartemi wnętrznościami, bielizna rozwleczona, podarta, zbłocona, wszystkie smutne objawy rabunku, moknące na deszczu. Przez front wyłamany, między zapadającemi się deskami, widać było zegar nienaruszony, stojący na kominku, tuż przy ścianie.
— A! łotry, mruczał Prosper, w którym krew żołnierza, jakim był jeszcze przedwczoraj, rozgrzewała się na widok tego okrutnego spustoszenia.
Ściskał pięści i musiała go Sylwina, bardzo blada, uspakajać wejrzeniem w obec każdego strażnika wzdłuż drogi. Bawarowie porozstawiali straż przed każdym gorejącym domem; i żołnierze ci, z bronią nabitą, z bagnetem na lufie, zdawali się strzedz ognia, ażeby dokończył zupełnie swego dzieła... Groźnym ruchem, krzykiem gardłowym, odpędzali tak ciekawych jak i właścicieli, błądzących dokoła. Całe grupy mieszkańców, stojąc w oddali, milczały, drżąc z tłumionej wściekłości. Jakaś kobieta, młoda jeszcze, z włosami w nieładzie, w sukni zabłoconej, koniecznie chciała poszukać czegoś wśród zgliszczy dymiących się małego domku. I nagle, gdy bawar odsuwał ją brutalnie, odwróciła się, rzuciła mu w twarz swą szaloną rozpacz, obelgi słów i krwi, słowa nieprzyzwoite, które jej ulgę nakoniec przyniosły. Widocznie nie rozumiał jej, patrzał na nią niespokojnie, cofając się wstecz. Nadbiegło mu na pomoc trzech kolegów,