Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piło, korpus piąty i gwardya zetknęły się, zamykając pierścień.
Nagle Jan upadł.
— Oberwałem i ja, jęknął.
Dostał w sam wierzchołek głowy, niby silne uderzenie młota, a jego kepi rozdarte i uniesione, leżało po za nim. Zrazu sądził, że czaszkę ma rozbitą i mózg obnażony. Przez kilka chwil nie miał odwagi dotknąć się rękami głowy, pewny że znajdzie tam dziurę, ale zdecydowawszy się na to nakoniec, spostrzegł, że palce zbroczone są krwią. Wywarło to na niego takie wrażenie, że zemdlał.
Właśnie w tej chwili Rochas dawał rozkaz cofania się. Jedna z kompanij pruskich była oddalona zaledwie o jakie dwieście lub trzysta metrów. Mogła wszystkich zabrać do niewoli.
— Nie śpieszcie się, cofajcie się wolno i strzelajcie... zbierzemy się tam, po za tym murem.
Ale Maurycy wpadł w rozpacz.
— Poruczniku, przecież nie zostawimy tu kaprala!
— Jeżeli jest zabity, to pocóż go mamy zabierać?
— Nie! nie! oddycha... Zabierzmy go!
Rochas poruszył ramionami, jak gdyby mówił, iż niepodobna zajmować się tymi wszystkimi, którzy padli. Na polu bitwy, ranny nie ma żadnej wartości. Wtedy Maurcy zwrócił się z giestem błagalnym do Pache’a i Lapoulle’a: