Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piechotę dla asekuracyi. Było południe, cały horyzont gorzał, a ogień krzyżowy niszczył korpus pierwszy i siódmy.
Wtenczas generał Douay, w chwili, gdy artylerya nieprzyjacielska tym sposobem przygotowywała ostateczny atak na wzgórza, zdecydował się na rozpaczliwe usiłowanie odzyskania takowego. Rozesłał rozkazy, rzucił się osobiście między rozbitków dywizyi Dumont, z której zdołał sformować kolumnę i rzucił ją na płaskowzgórze. Trzymała się ona tam jakiś czas bardzo dobrze; ale kule gwizdały tak gęsto, taki huragan pocisków zamiatał nagie pole, pozbawione drzew, że powszechny popłoch ogarnął dywizyę, stoki góry pokryły się uciekającymi, którzy podobni byli do słomy unoszonej przez wicher. Ale generał się uparł i kazał wystąpić innym pułkom.
Wśród straszliwego huku pojawiła się pędząca galopem sztafeta z rozkazem do pułkownika de Vineuil; nagle pułkownik podniósł się w strzemionach i z twarzą gorejącą, wskazując szpadą wzgórze, zawołał:
— Teraz na nas kolej, dzieci!... Naprzód, naprzód!
Pułk 106 porwał się na nogi. Kompania Beaudoin pierwsza stanęła, wesoło żartując; żołnierze mówili, że skostnieli, że czas się już rozruszać. Ale już po pierwszych krokach, musiano się rzucić do rowu, jaki napotkano, tak silny był ogień. I biegli schyleni.