Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to jednak, gdy go umieszczono na pierwszem piętrze na łóżku, chciał jeszcze kierować obroną.
— Strzelać w kupę, resztą się nie zajmujcie. Dopóki ogień wasz nie zmniejszy się, mają oni dość rozsądku, by się naprzód nie posunąć.
W rzeczy samej, oblężenie domku trwało dalej, ciągnęło się zbyt długo. Ze dwadzieścia razy zdawało się, że runie pod burzą żelaza prującego jego ściany, a przecież, wśród uraganu, wśród dymu, stał on ciągle, podziurawiony, żygający kulami przez każdy otwór. Oblegający rozwścieczeni tym oporem tak długim, utratą tylu ludzi przed taką chałupą, wyli, rozrzucali się w tyralierkę, nie mając odwagi rzucenia się naprzód, by wywalić drzwi i okna na dole.
— Baczność! — zawołał kapral — jedna okiennica się oderwała.
Deszcz kul zerwał z zawias okiennicę. Ale Weiss skoczył naprzód, pchnął szafę ku oknu i Wawrzyniec ukryty za nią, mógł strzelać dalej. Jeden z żołnierzy leżał u jegu nóg, ze szczęką strzaskaną, krew zeń płynęła obficie. Inny dostał kulą w szyję, potoczył się aż pod ścianę, gdzie chrapał ciągle, targany dreszczem konwulsyjnym całego ciała. Zostało ich tylko ośmiu, nie licząc kapitana, który nie mogąc już mówić z osłabienia, oparty na poduszkach, wydawał jeszcze rozkazy znakami. Podobnie jak strych, trzy pokoje pierwszego piętra stawały się niemożliwe do utrzymania, gdyż materace podarte na szmaty,