Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak on zapóźnionych, odciętych od towarzyszów, szukających oczami schronienia, gdzieby przynajmniej mogli drogo sprzedać swe życie. Zbiegł szybko, żeby ich wpuścić, i odtąd dom miał załogę, kapitana, kaprala, ośmiu żołnierzy, wszystkich rozgorączkowanych, na pół oszalałych, gotowych bronić się do ostatka.
— I ty tu jesteś, Wawrzeńcze? — zawołał Weiss, spostrzegłszy ze zdziwieniem między nimi wysokiego chłopaka, chudego jak szczapa, który trzymał karabin, podniesiony zapewne koło jakiego trupa.
Wawrzeniec w spodniach i kurtce z niebieskiego płótna, był chłopcem ogrodniczym z sąsiedztwa, liczył koło trzydziestu lat, i niedawno stracił matkę i żonę, zmarłą na złośliwą gorączkę.
— A dla czegóżbym nie miał być? — odrzekł. — Mam tylko moją mózgownicę, mogę ją oddać.. A zresztą, wiesz pan co, to mię bawi, bo nie źle strzelam i śmiesznie patrzeć, jak każda moja kula sprząta tych łajdaków!
Tymczasem kapitan i kapral oglądali dom. Na dole nie było nic do roboty, zatarasowano tylko drzwi i okna sprzętami jak najmocniej. Obronę zaś urządzili w trzech maleńkich pokoikach na pierwszem piętrze i na strychu, aprobując w zupełności przygotowania, wykonane przez Weissa, to jest materace zasłaniające okiennice, z zachowaniem tu i owdzie otworów do strzałów. W chwili