Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I przed każdym granatem zanurzał się w głąb swej dziury, pojawiał się po chwili, podnosił swą głowę ptasią, by znów się schować.
Wtedy Henryeta zauważyła, że granaty padały z Liry, a tymczasem baterye w Pont-Maugis i Noyers strzelały tylko do Balan. Bardzo wyraźnie widziała dym przy każdym strzale; potem prawie zaraz słyszała świst, po którym dopiero rozlegał się huk. Następowała krótka przerwa i lekkie mgły rozpraszały się wolno.
— Teraz z pewnością golą sobie kieliszeczek! — zawołał malec. — Prędko, prędko! daj mi pani rękę, pogrzmiemy dalej.
Wziął ją za rękę i zmusił do pójścia ze sobą; i oboje biegli obok siebie, chyląc się i pędząc przez przestrzeń odkrytą. Na końcu, rzucili się pod jakąś stertę i odwróciwszy się ujrzeli znowu nadlatujacy granat, który padł wprost na stodołę, w to miejsce, które przed chwilą zajmowali. Trzask był straszliwy, stodoła runęła.
Chłopiec w szalonej radości począł tańcować, tak mu się to podobało.
— Brawo! a to ci dopiero!... No, w sam czas drapnęliśmy!
Ale po raz drugi Henryeta napotkała przeszkodę trudną do pokonania, mury ogrodów, zupełne bezdroże. Jej mały towarzysz śmiał się ciągle, mówił, że mimo to przejdą jak tylko będą chcieli. Wdrapał się na wierzch muru i pomógł jej do przejścia. Jednym skokiem znaleźli się