Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to na nim smutne wrażenie czegoś olbrzymiego i zarazem dziecinnego. Czy one zdolne są stawić czoło armatom, których pociski przelatują tak swobodnie z jednego na drugi koniec nieba? Zresztą, twierdza nie była uzbrojona, nie miała dział koniecznych, ani amunicyi, ani załogi. Przed trzema tygodniami dopiero gubernator uorganizował gwardyę narodową z obywateli dobrej woli, do obsługi kilku dział, będących w dobrym stanie. Dzięki temu z Palatynatu strzelały trzy działa, choć z pół tuzina znajdowało ich się przy bramie paryskiej. Na nieszczęście nie miano więcej nad siedem do ośmiu nabojów na działo; oszczędzano więc prochu i dawano ognia co pół godziny, dla honoru, gdyż granaty padały blizko, na łąkę. To też baterye nieprzyjacielskie przez pogardę odpowiadały tylko kiedy niekiedy, po prostu jakby przez litość.
Co jednak najwięcej zajmowało Delahercha, to właśnie te baterye. Badał wzrokiem pagórki Marfée, gdy przyszło mu na myśl użyć lunety, którą niegdyś bawił się dla szpiegowania okolicy z wyżyn swego tarasu. Zeszedł więc po nią, powrócił i ustawił; oryentując się powoli, przeglądając kolejno niwy, drzewa, domy; zatrzymał się po nad wielką bateryą w Frénois, na grupie mundurów, którą Weiss widział był z Bazeilles na brzegu lasku sosnowego. Ale Delaherche, dzięki powiększeniu lunety, widział ją z taką dokładnością, że mógł policzyć oficerów. Wielu z nich leżało na trawie, inni, stojąc, tworzyli gru-