Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dem kartaczy. Nagle, w chwili gdy zbliżali się do bramy Balan, cały potok oficerów konnych wjeżdżających tutaj, rozdzielił ich. Ludzie prawie dusili się przy tej bramie, oczekując na wiadomości. Napróżno biegał, szukał młodej kobiety; musiała już przejść szańce, śpiesząc się na gościńcu. I kładąc koniec swej gorliwości, mruknął:
— Ha! tym gorzej! to, strasznie głupie!
I wrócił do Sedanu, włócząc się jak mieszczuch ciekawy, nie chcący nic utracić z widowiska, pełen jednak wzrastającego niepokoju. Co z tego wszystkiego będzie? i jeżeli armia zostanie pokonaną, czy miasto na tem nie ucierpi? Na te pytania odpowiedź musiała być bardzo niejasna, zależna w zupełności od wypadków. Niemniej przeto zaczął drżeć o swą fabrykę, swą nieruchomość przy ulicy Maqua, zkąd wprawdzie wyniósł wszystkie swe cenniejsze przedmioty i ukrył w miejscu bezpiecznem. Udał się do ratusza, gdzie rada municypalna nieustannie zasiadała, łaził tu długo, nie dowiedziawszy się nic nowego, chyba to, że bitwa przybiera nader zły obrót. Armia nie wiedziała czyich słuchała rozkazów, cofnięta w tył przez generała Ducrota w ciągu dwóch godzin, w których naczelne dowództwo do niego należało poprowadzona znów naprzód przez generała Wimpffena, który po nim nastąpił; i te wahania niepojęte, te pozycye, które trzeba było brać siłą opuściwszy je przed chwilą, cały ten brak planu i kierunku rześkiego, przyśpieszały klęskę.