Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/654

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ba. Ile razy widziałam naszą gospodynię, leżącą w tej pościeli, miałam ochotę wziąść ją za kark, rzucić na ziemię i zająć jej miejsce w łóżku. Ach, jakże ono wygodne, jakie ciepłe. Wiesz co?... zdaje mi się, że mnie owinięto w watę.
Trouche jeszcze chodził po pokoju, oglądając przybory na toalecie; potrącając flakony z perfumami.
— To ma pachnideł ta niedołęga! Wszelkiego rodzaju kosmetyki... jak w sklepie u rękawicznika! — podziwiał Trouche, patrząc pod światło na różnokolorowe flakony.
— Dobrze zrobiła, wyjeżdżając — wołała Olimpia, kołysząc się na łóżku. — A teraz chociażby wróciła do domu, to się tutaj nie dostanie... zaryglowałam drzwi na wszelki przypadek... Dlaczego ty się nie rozbierasz i nie kładziesz do łóżka?...
Roztworzył komodę i przewracał leżącą bieliznę i drobiazgi.
— Masz, włóż to zaraz! — rzekł rzucając żonie nocną koszulę. — Batyst i koronki! Zawsze marzyłem o spędzeniu nocy przy kobiecie w takiej koszuli... A ja, zamiast szlafmycy, włożę tę czerwoną jedwabną chustkę... Powiedzno, czyś zmieniła bieliznę na pościeli?...
— Nie... co prawda nie pomyślałam o tem... ale patrz.... jeszcze jest czysta. Ona bardzo dba o swoje ciało... co do mnie, to się nią nie brzydzę...