Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/648

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musi być teraz około godziny ósmej. Szedł pustemi ulicami, martwiąc się, te się spóźni na obiad i że żona wraz z dziećmi jest o niego zaniepokojona.
— Co ona o mnie myśli, że nie przychodzę — szepnął. — Obiad będzie zimny... Róża ładnie mnie przyjmie...
Doszedł do ulicy de Balande i stanął przed swoim domem...
— To się zgapiłem!... Nie mam klucza!
Jednakże nie zastukał. W oknie od kuchni było ciemno, inne okna domu wyglądały też jakby martwe. Ogarnął go wielki niepokój. Powodowany instynktem zwierzęcym, węszył niebezpieczeństwo. Przeszedł na przeciwną stronę ulicy i patrzył na front swego domu. Powziął decyzję i obszedł na około, by dostać się od strony ogrodu przez zaułek des Chevillottes. Lecz furtka była zaryglowaną. Odsadził się i z wielką siłą uderzył ramieniem. Stare, spruchniałe drzwi odskoczyły, pęknąwszy na dwoje. Stał, odurzony uczynionym wysiłkiem, nie zdając sobie sprawy dlaczego rozbił drzwi, podniósł je z ziemi i próbował naprawić, pasując jedną połowę do drugiej.
— Ładnie się popisałem, zepsułem drzwi, zamiast zastukać, by mi otworzono — rzekł z żalem. — Wstawienie nowej furtki będzie mnie kosztowało przynajmniej trzydzieści franków! Wszedł do ogrodu. Podniósł głowę, by spojrzeć na dom, a zobaczywszy światło w oknach sypialni, pomyślał, że Marta rozbiera się przed pójściem do