Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/644

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzę, że mi jeszcze nie wierzysz! — krzyknął z wybuchem gniewu, chcąc ujść drażniąco badawczych spojrzeń Felicyi. Opowiadam rzeczy jak były a ty widzisz je na opak i puszczasz się na dziwaczne domysły. Nie mogę więcej powiedzieć, jak tylko to, co wiem... Martę zawsze kochałem i z pewnością, że ją kocham więcej niż ty. Zawsze miałem tylko jej dobro na celu. Zamiast tu gadać, na próżno pójdę i sprowadzę doktora.
Badawczy wrok Felicyi przeprowadził go aż do drzwi. Zwróciła się teraz ku Róży i zaczęła badać ją szczegółowo. Lecz od niej nic się nowego nie dowiedziała.
Pochyliła się nad chorą Martą i z macierzyńską czułością otulała ją kołdrą, mówiąc, że rada jest mieć ją u siebie. Porzuciwszy pieszczotliwy ton, z jakim mówiła o córce, zaczęła się oburzać i mówić z goryczą o ludziach, którzy nie mają serca i pozwoliliby paść człowiekowi przed własnym domem, byle sobie nie przerwać snu w wygodnem łóżku.
Marta, z głową w tył przechyloną i zanurzoną w poduszce, zdawała się konać.