Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/643

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie zadawać fatygi... Pewnie skorzystali z waszej nieobecności, by swobodnie się zabawić... Otóż jesteście na bruku przed własnym domem... Nie pozostaje jak zrobić to, co chciałem, to jest odwieźć biedną Martę do rodziców... będzie jej tam lepiej, aniżeli we własnem łóżku... mogę wam zaręczyć, że jej tam będzie o wiele lepiej dzisiejszej nocy...
Pani Felicya wpadła w hałaśliwą rozpacz, zobaczywszy Martę o tej godzinie, przemokłą i prawie konającą. Ułożyła ją w pokoju na drugiem piętrze, zbudziła całą służbę, napełniła dom wrzawą i bieganiną. Gdy się trochę uspokoiła i usiadła przy łóżku chorej córki, zaczęła się pytać o szczegóły całego wydarzenia.
— Cóż się stało?.. Jakim sposobem ty jesteś w to zamięszany?... Dla czego ona taka chora?
Macquart z przybraną dobrodusznością zaczął opowiadać wydarzenia dnia. Zapewniał, że zrobił, co tylko mógł, by „kochana Marta“ nie narażała się, idąc odwiedzić męża. Widząc zaś, że Felicya patrzy na niego podejrzliwie i niedowierzająco, powołał się na Różę, która przy wszystkiem była obecna w jego dworku. Pomimo zapewnień Róży, pani Felicya potrząsała głową z niedowierzaniem, powtarzając:
— Jakaś dziwna i ciemna sprawa! Jest coś, czego zrozumieć nie mogę.
Znała wybornie starego wuja i posądzała go o coś występnego. W układaniu się jego powiek widziała wewnętrzną radość.