Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/638

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

minut trzymali ją we troje, obawiając się, że spadnie na ziemię. Gdy znów ciało wyprężyła i stała się martwą, wuj zbliżył się do komina i, grzejąc sobie plecy, zamyślił się, by rzec po chwili z pozorną bezmyślnością:
— Niebardzo wygodna z niej kobietka!...
A potem nagle spytał:
— Cóż państwo Rougon mówią na te Wszystkie historye?.. Są zapewne po stronie proboszcza?...
— Przecież nie mogą żałować swojego zięcia! Dokuczył im niemało... możnaby myśleć, że największą miał uciechę, gdy im dokuczał...
— Pod tym względem miał racyę — zauważył Macquart. — Państwo Rougon są to skąpcy i kwita! Mam na sobie próbkę. Przecież dotąd ociągają się z kupnem pola naprzeciwko mojego dworka... ułatwiłabym wszystkie formalności, ale cóż z nimi począć, kiedy nie chcą i niechcą... A to doprawdy grzech wypuścić z rąk podobną okazyę... Wyobrażam sobie, jaką minę zrobiłaby Felicya, gdyby się spotkała nos w nos ze swoim zięciem...
Roześmiał się i zaczął obchodzić stół, a zapaliwszy fajkę, rzekł pod wrażeniem powziętego postanowienia:
— Aleksandrze, nie zapominaj o godzinie... Ja ciebie odprowadzę kawałek drogi... Marta jakoś leży spokojnie, więc chodźmy... Róża tymczasem zajmie się obiadem. Musisz być głodna, moja kochana?... A ponieważ będziecie tutaj nocować, trzeba, abyś co zjadła. Przygotuj stół, ja zaraz wrócę.