Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/626

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tychmiast. Wreszcie uśmiechnął się, znalazłszy jakiś punkt wyjścia.
— Ponieważ chcesz go widzieć, więc się o to postaram. Tylko pamiętaj, moja droga, że w razie gdyby twoja matka zaczęła się na mnie gniewać, to weźmiesz całą rzecz na siebie. Powiesz, żeś mnie prosiła, dopóki ci nie ustąpiłem... Boję się, żebyś sobie nie zaszkodziła tą wizytą... Bądź przygotowana, że tam zobaczysz rzeczy niebardzo wesołe...
Zaczęli się wybierać na pielgrzymkę do zakładu obłąkanych a Róża oświadczyła, że woli pozostać w domu i grzać się przed kominem, w którym się palił ogień z suchych szkarp powyrywanej starej winnicy.
— Nie mam ochoty, żeby mi wydarł oczy — powiedziała z kwaśną miną. — Pan mnie zawsze nie lubił... więcby się nie ucieszył a i ja też nie mam ochoty go widzieć...
— Kiedy tak — rzekł Macquart — to proszę cię, moja Różo, przygotujesz nam gorącego wina. Znajdziesz cukier i wino w szafie. To nas pokrzepi, gdy wrócimy.
Zamiast wejść główną bramą od frontu, Macquart wprowadził Martę boczną furtką i spytał: czy może widzieć Aleksandra, dozorcę. Gdy ten nadszedł, zaczął z nim coś szeptać, zostawiwszy Martę na boku a po chwili puścili się wszyscy troje, długiemi kurytarzami w głąb zabudowań zakładu obłą-