Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/565

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rządem. Gdyby tak postępowano w innych miejscowościach, kraj zakwitłby dobrobytem i wolnością...
Z zadziwiającą zgodnością wszyscy wychwalali pana Delangre. Nazwisko jego zajaśniało w chwili zwątpienia i zniechęcenia, gdy niewiedziano co począć, za kim głosować. Stał się on upragnionym mesjaszem, niosącym radość i spokój, był zbawcą wczoraj nieznanym a dzisiaj objawionym i wielbionym ze czcią należną.
We wszystkich trzech dzielnicach Plassaus powtarzano nazwisko pana Delangre od rana do nocy. Szeptano je w zakrystyach i konfesyonałach. Głosiło je echo z pod kościelnych sklepień, rozbrzmiewało z kazalnic, wymawiano je z nabożeństwem i w pobożnem skupieniu ducha. Stało się ono rodzajem sakramentu, którym obdzielano się wzajemnie. Księża nieśli je w fałdach kościelnych swych ubrań. Ksiądz Bourrette dodawał mu dobroduszności okrągłego swego brzucha, ksiądz Surin uroku swego młodzieńczego uśmiechu, a biskup słodyczy swego pasterskiego błogosławieństwa. Panie unosiły się nad szlachetnością charakteru pana Delangre, nad wyrazem jego inteligentnej twarzy. Pani Rastoil poczęła się rumienić i spuszczać oczy, gdy mówiono o panu Delangre jako o tryumfatorze i ulubieńcu dnia, a pani Paloque zdołała być mniej brzydką mocą egzaltacyi, w którą wpadała, głosząc jego cnoty. Pani de Condamin byłaby wyzwała