Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czajny kamień. Zanim poruszono ją z miejsca, wszyscy przyszli podziwiać zręczny pomysł ładnego, wesołego sekretarza biskupa.
Wiadomość, że rząd nie ma zamiaru postawienia oficyalnego kandydata w czasie wyborów, obiegła zaraz miasto, wywołując wielkie wrażenie. Polityczne grupy, na jakie się dzielili wyborcy, liczyły na oficyalnego kandydata, który, gromadząc pewną ilość głosów z każdego stronnictwa, mógł spowodować zmiany, osłabiając jednych a dając zwycięztwo drugim. Lecz obecnie, każdy z trzech kandydatów mógł prawie na pewno obliczyć swoje głosy, padały one mniej więcej równo na margrabiego do Lagrifoul, pana de Bourdeu i kapelusznika, popieranego przez republikanów. A zatem będzie trzeba głosować raz wtóry i niewiadomo kto odniesie ostateczne zwycięztwo. Prawda, że zaczynano mówić o czwartym kandydacie, lecz niewiadomo kto puszczał te pogłoski, jak również nieznano nazwiska tej nowej osobistości. Coraz głośniej poczęto wszakże utrzymywać, iż jest to człowiek dobrej woli, przez wszystkich znany i ceniony, a zatem prawdopodobnie na niego padnie wybór, który pomyślnie zakończy te uciążliwe kłopoty, coraz dokuczliwiej czuć się dające mieszkańcom Plassans. Wyborcy, pozostawieni sobie i nie lękający się nacisku ze strony rządu, zamierzali w skrytości ducha głosować za tym nieznanym kandydatem, mającym wszystkich zadowolić.