Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czaństwo, które z różnych względów przywykło głosować wraz z nimi.
— A teraz, kiedy wszystko już ułożone — rzekł, wstając biskup — chciałbym wiedzieć nazwisko kandydata, dla którego podejmujemy całą tę pracę.
Ksiądz Faujas uśmiechnął się i rzekł łagodnie:
— Nie żądaj tego odemnie, Wielebny ojcze. Przedwczesne wyjawienie nazwiska jest zawsze rzeczą niebezpieczną. Byłoby to rzuceniem ofiary na pastwę. W kilka dni rozszarpanoby naszego kandydata zbyt wiele o nim gadając. Wysuniemy go naprzód dopiero w ostatniej chwili. Tymczasem któż może mieć nadzieję zostania deputowanym? Powtórne powierzenie mandatu margrabiemu de Lagrifoul jest nieprawdopodobne. Pan de Bourdeu chociaż marzy o tem, jest wprost niemożebnym. Niechaj więc ci dwaj ubiegają się o pozyskanie głosów, szkodząc sobie wzajemnie, my zaś przybędziemy później, gdy wyborcy szukać będą zbawcy... Tymczasem zechciej, Wielebny ojcze, mówić, że należy wybrać na deputowanego kogoś z ludzi stojących po za polityką. Człowieka nienależącego do żadnego obozu, lecz ceniącego spokój, jedność, miłującego swój departament, znającego potrzeby miasta i prowincyi. Daj do zrozumienia, Wielebny ojcze, że masz takiego człowieka, lecz na tem poprzestań...
Teraz biskup uśmiechnął się z roli, jaką przyjmował, a gdy proboszcz zaczął się z nim żegnać, zatrzymał go pytaniem: