Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoje ofiary nawlekała na druty. Spowiadając się, wyznawała żal za popełnione mordy na niewinnych stworzeniach, opłakiwała ich śmierć i lękała się wiekuistego potępienia duszy... Pomimo licznych moich perswazyj, nie mogłem w niej wykorzenić tej dziwnej skłonności...
Opowiadanie księdza Bourette niezmiernie się podobało całemu towarzystwu. Nawet pan Péqueur des Saulaies i pan Rastoil raczyli się uśmiechnąć.
— Gdy się zabija muchy, to jeszcze półbiedy — zauważył doktór — lecz ludzie dotknięci przytomnym obłędem niezawsze zadawalniają się w sposób tak niewinny. Są tacy, którzy unieszczęśliwiają swoje rodziny straszliwemi nałogami, zmieniającemi się w manię nie do wykorzenienia. Piją bez upamiętania, oddają się wyuzdanej rozwiązłości obyczajów, kradną dla przyjemności kradzenia, zdolni są popełnić zbrodnię dla dogodzenia ambicyi, zazdrości lub obrażonej dumie. Wyrabia się w nich zadziwiająca przebiegłość, czuwają bowiem nadzwyczaj, by nie zdradzić się w niczem przy przeprowadzaniu raz powziętego celu, panują nad doborem swych słów, by ich nie brano za waryatów. Zrzucają dopiero maskę, znalazłszy się sam na sam z obraną przez siebie ofiarą, wtedy, popuściwszy sobie cugli, stają się katami i pastwią się z zaciekłością równoważącą się poprzedniemu skrępowaniu. Nie popełniają oni zbro-