Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czuł, iż mu pot występuje na czoło, nogi zaczęły mu wypowiadać posłuszeństwo, potykał się nieledwie za każdym krokiem. Pani Rougon dostrzegła go i rzekła do swej ładnej towarzyszki:
— Niech pani patrzy na tego nieszczęśliwego! Czy to nie wstyd mieć kogoś podobnego w swojej rodzinie! Przecież nie możemy pozwolić, by tak dłużej trwało.
Mouret usłyszał te słowa umyślnie głośno wypowiedziane i przerażony zaczął biedź, jakby przed grożącem mu nieszczęściem. Tracąc głowę, nie widząc, co się dokoła niego dzieje, wpadł kłusem w ulicę Balande a czereda z kilkunastu uliczników złożona, biegła tuż za nim, wrzeszcząc przeraźliwie. Zdawało mu się, że wszystkie straganiarki z targu, emeryci z alei Sauvaire, młodzież z klubu, sklepikarze, pani Rougon i pani de Condamin, biegną za nim, śmiejąc się i urągając mu, wytykając go palcami, oddając go na łup miejskiej gawiedzi. Hałas wzmagał się, dzieci przewracały się, biegnąc; cicha zazwyczaj ulica wrzała zgiełkiem, piskiem i hałaśliwem cwałowaniem malców wyjących:
— Łapcie go, łapcie!
— Nie uciekniesz nam, stary, zdejmuj swój cudaczny tużurek!
— Dalejże, prędzej, chwytajmy go.
— Prędzej, prędzej, zabiedz mu drogę!
Przerażony, rozdrażniony tą uliczną sceną, Mouret pędził coraz szybciej, chcąc wpaść w drzwi swego domu. Wtem noga mu się osunęła i prze-