Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz budzić z jakiegoś z bezprzytomnego odrętwienia.
— Różo — szepnęła — ce się to stało?. Dla czego tyle jest osób w tym pokoju?... Jestem niezmiernie zmęczona... Powiedz, proszę, aby wszyscy ztąd wyszli, chciałabym odpocząć.
Róża zawahała się, lecz rzekła:
— Jakże to będzie, gdy my wyjdziemy?... Znów może być źle, bo pan jest w pokoju. Czy pani się nie boi zostać z nim sama jedna?...
Marta spojrzała na nią z zadziwieniem a po chwili odpowiedziała:
— Nie, ja się nie boję. Idźcie sobie... potrzeba mi zaraz zasnąć.
Stało się zadość jej życzeniu i zbiegłe jej na pomoc osoby wyszły z sypialni, pozostawiając ją z mężem, który siedział nieruchomie z oczami wlepionemi w alkowę, gdzie stało łóżko.
Wyszedłszy na schody, Róża rzekła:
— Na szczęście nie będzie mógł zamknąć drzwi od sypialni, więc w razie czego łatwo będzie tam się dostać. Jeżeli pani znów zacznie krzyczeć, natychmiast zbiegnę, ale z kijem i poczęstuję tego okrutnika. Nie będę się kładła dziś do łóżka, tylko przysiądę, by nie zasnąć zbyt głęboko. Jaka ona dobra! Czy państwo zauważyli, że wcale się nie skarżyła... Gotowa jest kłamać, byle go nie wydać i nie narazić na słuszną karę z naszej strony. Ona wolałaby dać się zabić, byle się nie stała krzywda temu katowi. Ale jaką też miał minę