Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na łóżko. Ułożywszy ją i rozplątawszy jej włosy, wszyscy stali w milczeniu, czekając wyjaśnienia, podczas gdy Mouret pozostawał wciąż ze świecą w ręku jakby skamieniały, nie śmiąc wierzyć w rzeczywistość sceny, którą widział. Wreszcie rzekł, zacinając się:
— Ręczę, że to nie ja... zapewniam, że jej nie dotknąłem...
— Może pan ręczyć i zapewniać, lecz nikt panu nie uwierzy — oburknęła go Róża. — Przecież od miesiąca czatował pan na nią, szukając sposobnej okazyi... wiemy o tem dobrze... i nikt nas nie wywiedzie w pole... Biedna moja pani nieraz mówiła, że się obawia napaści ze strony pana... Proszę więc nie kłamać... bo tego już za wiele...
Pani Faujas i Olimpia nie śmiały mu rzucać obelg otwarcie, lecz piorunowały go wzrokiem.
— Kiedy ja naprawdę ręczę, że jej nigdy nie biłem — zapewniał Mouret z wielką łagodnością. Wszedłem tu, chcąc się położyć do łóżka i, owinąwszy sobie głowę na noc, podniosłem lichtarz, chcąc zgasić świecę. Wtedy, nagle się zbudziła, podniosła ręce w górę i zaczęła krzyczeć a potem tłukła głową o ścianę i paznogciami drapała się po całem ciele...
Róża trzęsła głową przecząco, wreszcie spytała:
— A dla czego pan nie chciał nam otworzyć?... Zdaje się, żeśmy głośno prosili i stukali.
— Ale ja zapewniam, że nic nie jestem winien — powtarzał Mouret jeszcze łagodniejszym