Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wywnioskowała, że Mouret jeszcze czuwa. Spojrzała przez dziurkę od klucza i ujrzała, że śpi z głową wspartą o stół, na którym paliła się łojówka z knotem wydłużonym i dymiącym.
— Nie myślę go budzić — szepnęła, odchodząc — mniejsza o to, że mu niewygodnie. Jutro będzie go bolał kark, ale sam będzie temu winieni...
Około północy, gdy cały dom spoczywał w uśpieniu, rozległy się naraz krzyki na pierwszem piętrze. Najpierw była to stłumiona skarga, potem jęk przeciągły zamieniający się w rodzaj wycia, wreszcie niewyraźne, lecz głośne wołanie o pomoc, żęrzenie i chrapanie ofiary ginącej pod ciosami mordercy. Ksiądz Faujas zbudził się pierwszy i zaczął przywoływać matkę. Ta czemprędzej zarzuciła na siebie spódnicę i pobiegła pod drzwi pokoju Róży, wełając:
— Chodź, biegnij na dół! Ktoś zabija panią Mouret!
Krzyki ciągle się wzmagały. Wszyscy się rozbudzili i poczęli śpieszyć na ratunek. Olimpia zbiegła w nocnej koszuli z chusteczką przewieszoną przez ramię, za nią podążał Trouche, jeszcze nierozebrany, bo dopiero co wrócił nieco podchmielony z kawiarni obok gmachu więziennego.
— Niech pani otworzy, proszę, niech pani otworzy! — wrzeszczała Róża, bębniąc pięściami w drzwi pokoju Marty.
Lecz drzwi się nie otwierały i tylko słychać było po za niemi ciężkie westchnienia. Nadsłuchi-