Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak teraz czuwam nad matką... polecę każdego z nich Aleksandrowi, by im się krzywda nie działa... widzisz, że zachowałem dla rodziny serce, chociaż wielu i tych krewniaków dało mi się we znaki...
Znów roześmiał się straszliwie i rzekł z miną wilka:
— Macie szczęście, moi kochani, że mieszkam tak blizko przyszłej waszej siedziby.
Marta drżała ze wzruszenia, jakkolwiek wiedziała, że wuj lubuje się w tego rodzaju żartach. Darzył królikami i owocami ze swego gospodarstwa, lecz zarazem z tej sposobności korzystał, by męczyć najdokuczliwszemi spostrzeżeniami. Zamyśliła się i przyznała, że jest wiele słuszności w jego słowach. Tak, niezawodnie, prawie wszyscy członkowie rodziny posiadają zadatki czyniące ich kandydatami na lokatorów tego wstrętnego budynku. Osiądą tu na dożywanie resztek dni swoich...
Drgnęła... i jakby nagle zbudzona chciała natychmiast odjechać, pomimo że wuj błagał ją, by jeszcze została, obiecując przynieść drugą butelkę białego wina. Pomimo jego nalegających zaprosin, wsiadła do powozu.
— A kurczaki — zawołał wuj. — Zapominasz o kurczaku zabitym naumyślnie z powodu twoich odwiedzin.
Chwycił go z ziemi i położył na kolanach siostrzenicy.