Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla załagodzenia, dam jej wody z sokiem, bo już wino wypiła.
Mówiąc, to napełnił szklankę Olimpii. Ale Marta wstała, chcąc koniecznie zaraz odjeżdżać. Mimo to zmusił ją do obejrzenia swego gospodarstwa. Przystanął z nią w głębi ogrodu i wskazał palcem na olbrzymi, biały budynek stojący na wzgórku o paręset metrów po za Tulettes. Budynek dzielił się na liczne wewnętrzne podwórza i miał wygląd więzienia, albo szpitala. Mnóstwo wązkich, wysokich okien przecinało czarnemi strychami białość wapnem bielonych murów. Całość czyniła przykre, przygnębiające wrażenie.
— To zakład dla obłąkanych — szepnął wuj — a ten chłopak, którego u mnie zastałaś, jest jednym z dozorców. Jestem z nim w dobrych stosunkach i zapraszam go czasami na butelkę wina.
Odwróciwszy się w stronę tarasu, gdzie dozorca kończył pić swoje wino, krzyknął:
— Aleksandrze, chodźno tutaj! Pokażesz mojej siostrzenicy okno pokoju naszej biednej starej!
Aleksander zbliżył się i zaczął objaśniać z wielką uprzejmością:
— Czy pani widzi te trzy drzewa, rosnące na głównem podwórzu?... Otóż z boku na prawo widać pompę... Wszak tak?... Od pompy licząc okna parterowe, gdy dojdziemy do piątego, właśnie będzie okno pokoju, który panią interesuje.