Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła się teraz szczęśliwszą niż kiedykolwiek, bawiła się wrzawą, wzmagającą się w spokojnym dawniej domu. Lubiła to podniecone życie, które dostosowywało się do gorączki, jaką samą płonęła.
Mouret, nie mogąc znaleźć spokojnego kąta na dole, szedł na pierwsze piętro i zamykał się w pokoju, który nazywał swojem biurem. Przemógł potrzebę gadania i wiódł życie osamotnione. Do ogrodu nie zaglądał, lękając się niemiłych spotkań. Całemi dniami przesiadywał na górze, ukazując się tylko na krótko podczas śniadania i obiadu.
— Chciałabym wiedzieć, co też pan robi, zamykając się jak wilk w klatce — mówiła Róża do pani Faujas. — Siedzi cicho jakby malowany a tam u siebie też ani go słyszeć. Możnaby myśleć, że umarł. Ale jeżeli tak się ukrywa przed ludźmi, to znaczy, że nic dobrego tam nie robi... Tylko niegodziwości knują się tak cichaczem.
Nastąpiło lato a wraz z piękną pogodą, ożywił się ogród. Ksiądz Faujas przyjmował gości w altanie w pobliżu furtki wychodzącej na zaułek. Odwiedzało go towarzystwo, bywające w podprefekturze, równie jak i znajomi państwa Rastoil. Z rozkazu Marty, Róża kupiła dwanaście krzeseł ogrodowych, które stanęły w altanie i na ulicy do niej prowadzącej, by w razie przybycia gości, nie potrzebowano znosić krzeseł ze stołowego pokoju. Goście przychodzili regularnie co wtorek, scho-