Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

masz na to sposób najpewniejszy: nie dokuczaj nam, zostaw nas w spokoju i nie wsiadaj na wielkiego konia, wyrzekając: „Po co ja was sprowadziłem, po co was wyciągnąłem z błota!“ Widzisz, mój drogi, tego rodzaju lamenty nie przystoją powadze, w którą się tak chętnie przystrajasz... Pamiętaj, że my jesteśmy twoją najbliższą rodziną i że razem powinniśmy zdobywać, co się tylko nawinie pod rękę. W zgodzie zrobimy więcej i będzie nam bardzo przyjemnie żyć razem... Lecz to wszystko od ciebie zależy... A teraz idź spać. Jutro Trouche odemnie dostanie, co mu się należy a potem poślę go do ciebie i ty mu wydasz swoje rozkazy.
— Tak, żoneczka moja dobrze mówi — zamamrotał Trouche głosem rozespanym. — Ty, kochany szwagierku, bądź spokojny... ja twojej dewotki nie ruszę... wolę posiadać jej złoto, aniżeli jej osobę...
Olimpia roześmiała się głośno i bezczelnie, słysząc dowcip pijanego męża i, popatrzywszy na brata, zaczęła poprawiać się w pościeli, szukając dogodnej pozycyi do zaśnięcia. Ksiądz stał jeszcze chwilę, jakby gromem rażony, wreszcie wyszedł, nie rzekłszy słowa a Olimpia czytała dalej rozpoczęty romans przy odgłosie donośnego chrapania męża, który spał, leżąc na kanapie.
Nazajutrz rano, Trouche miał długą rozmowę z księdzem Faujas. Następnie wrócił do żony, by jej opowiedzieć o warunkach zawartego przymierza.