Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ką domu i nad tym smutnym człowiekiem, bawiącym nierozwiniętą chociaż już dorastającą córkę, poszła na górę, by zdjąć kapelusz i zmienić strój na codzienne suknie. Zastała tam Różę, która, stojąc przy oknie wychodzącem na ogród, głośno do siebie mówiła:
— Boże mój, jakiż nasz pan jest głupi! W tym wieku a bawi się, jakby małe dziecko!
W kółku znajomych, uczęszczających do klubu kupieckiego ogólnie zauważono zmiany zaszłe w usposobieniu Moureta. Kiwając znacząco głowami, mówiono, że „źle z nim“. W przeciągu kilku miesięcy posiwiał, chwiał się na nogach i nigdy nie prawił dowcipów, przed których złośliwością drżało całe miasto. Przypuszczano, że zachwiał się w interesach handlowych, że poniósł straty pieniężne, z któremi się ukrywał.
Pani Poloque przesiadywała całemi godzinami w oknie swego stołowego pokoju, wychodzącem na ulicę Balande, wprost domu państwa Mouret. Ile razy widziała przechodzącego ulicą pana Mouret, zwykła była powtarzać teraz: „ten długo nie pociągnie“. Natomiast spostrzegłszy księdza Faujas, z przyjemnością zwracała nań uwagę znajomych, mówiąc:
— Proszę patrzeć na naszego proboszcza... tyje z dniem każdym... Gdyby jadał ze wspólnej misy z panem Mouret, możnaby przypuścić, że zostawia mu tylko łyżkę da oblizania...