Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydał się jej dziwnie pusty, opuszczony i zaniedbany. Wyszła na taras. Stanąwszy tu, dostrzegła swego męża i córkę w głębi ogrodu. W pośrodku alei Mouret siedział na ziemi i z całą powagą napełniał dziecinny, maleńki wózek piaskiem, upychając go łopatką podaną mu przez Dezyderyę. Gdy wózek został napełniony, dziewczynka poskoczyła radośnie naprzód i chwyciła za sznurek, chcąc go pociągnąć.
— Wio, nuże, wio, — wołała, śmiejąc się głośno.
— Poczekaj, poczekaj, jeszcze nie pełen! — rzekł do niej ojciec. — Kiedy chcesz być konikiem, to bądź mocnym, dobrym konikiem... więc poczekaj, abym jeszcze ziemi dosypał...
Dezyderya przystanęła, i naśladując niecierpliwiącego się konia, uderzała nogą o ziemię, wreszcie szarpnęła sznurek i pobiegła naprzód, ciągnąc wózek za sobą. Śmiała się rozbawiona, różowa a okrążywszy całą kwaterę, wróciła do ojca, zatrzymując przed nim wózek, w którym oddawna nie było już piasku, bo się przewrócił i wlókł się bokiem za niesfornym konikiem.
— Daj piasku, nasyp! — wołała Dezyderya do ojca.
Ten znów zaczął napełniać zabawkę piaskiem, zbierając go z ziemi maleńką drewnianą łopatką. Marta wciąż stała na tarasie i patrzała na męża i córkę, widniejących przed nią w głębi ogrodowej alei. Czuła się wzruszoną, tkniętą jakby wyrzutem. Ale nie zastanawiając się dłużej nad put-