Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pan przestał i panią rozmawiać... podczas obiadu myślałby kto, że pogrzeb... już ja chyba nie wytrzymam... ale to wszystko z powodu pana...
Mouret, nic nie odpowiedziawszy, wyszedł do ogrodu, lecz Róża poszła za nim, mówiąc w dalszym ciągu:
— Czy to pan nie powinien się cieszyć, że panicz już wyszedł z choroby?... Wczoraj już zjadł pierwszy kotlecik i niebożątko jadło go ze smakiem... Ale co to pana może obchodzić?... Teraz kiedy pan widzi, że mu się nie udało zrobić z chłopca poganina, to już go pan przestał kochać... Ale z łąski Boga nie będzie on takim bezbożnikiem jak pan... w niczem ten anioł nie jest do pana podobny... Zamiast na klęczkach Bogu dziękować za takiego syna, to pan odwraca się od rodzonego swego dziecka... Oj przydadzą się panu jego modlitwy!... Tylko dzięki jemu może pan uniknie wiecznego zatracenia... Na pańskiem miejscu płakałabym z radości, widząc w syna powołanie na księdza... Ale pan jest z kamienia... Nic pana nie wzruszy, nawet widok panicza, gdy przywdzieje już świętą swoją sukienkę... A ślicznież mu będzie w sutanie!... Oczy mi się radują, gdy pomyślę, że go zobaczę ubranego po księżemu...
Mouret, chcąc uniknąć prześladującej go Róży, szedł na pierwsze piętro i zamykał się w pokoju, który nazywał biurem. Pusta ta izba ze stołem i dwoma stołkami w pośrodku, stała się jego jedynem schronieniem. Znudziwszy się bezczynnym