Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaszkodzić biednemu chłopcu, lepiej więc niech się zajmuje swojemi sprawami, nie narzucając się swoją osobą. Mouret wrócił na dół i wałęsał się w dalszym ciągu po domu i po ogrodzie, nie mając ochoty do żadnego zajęcia. Mówił, że wszystko mu zbrzydło. Cichaczem, nie chcąc być przez nikogo widziany, wysuwał się do sieni i nadsłuchiwał głosu księdza Faujas, przesiadującego całemi dniami przy łóżku Sergiusza. Gdy ksiądz zeszedł na chwilę do ogrodu, zbliżał się ku niemu z nieśmiałością i pytał:
— Jakże się miewa nasz chory?... Czy mu dziś nie lepiej?....
— Jest nieco zdrowszy. Lecz niemało czasu potrzeba, aby przyszedł do siebie. Stan jego wymaga wielkiej ostrożności.
Rzekłszy to, ksiądz szedł dalej ulicą i spokojnie czytał w swoim brewiarzu, podczas gdy ojciec biegł za nim oczyma i, machinalnie poruszając ogrodowemi nożycami, które trzymał w ręku, przemyśliwał, jakby znów nawiązać rozmowę, by módz się coś więcej dowiedzieć o chorym synu. W miarę jak Sergiusz powracał do zdrowia, Mouret zauważył, że ksiądz Faujas prawie nie wychodził z jego pokoju. Upatrzywszy chwilę, gdy kobiety były poza domem, wpadał na górę, lecz zawsze zastawał księdza, siedzącego przy łóżku syna i zastępującego nieobecną matkę, to podaniem jakiegoś przedmiotu, to poprawieniem poduszek lub przyprawieniem napoju. W całym domu panowa-