Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tęskniącej za stolicą, narzekając na prowincyonalne nudne życie, które zmuszona jest pędzić na tem ciężkiem wygnaniu.
— Dziękuję pani serdecznie, żeś o mnie pomyślała, zabierając się do urzeczywistnienia szlachetnego swego projektu, rzekła, ściskając ręce Marty. Któżby się zajął temi biednemi dziewczętami, gdyby nie my! Posądzają nas niesłusznie o zbyteczne zajmowanie się modą, błyskotkami, otóż pokażemy, iż jesteśmy wstanie stworzyć coś wielkiego! Uchronimy te biedaczki od nędzy i zguby... Czy pani uwierzy, iż prawdziwie zaniemogłam ze wzruszenia, gdy się dowiedziałam o tych nieszczęśliwych... Całe Plassans tylko o tem mówiło a nikt się nie znalazł, by pomyśleć o zapobieżeniu nadal podobnemu zgorszeniu. Jedna pani pojęłaś rzecz należycie. Dziękuję raz jeszcze, że przyłączyć mnie zechciałaś do wykonania tak szlachetnego dzieła! Proszę na mnie liczyć i rozkazywać. Od czegóż zaczniemy?
Gdy Marta wspomniała, iż pani Rougon nie chce należeć do komitetu, pani de Condamin podwoiła jeszcze swe zachwyty, pozornie ubolewając:
— Jaka szkoda, że pani Rougon ma taki nadmiar zajęć! Rzeczywiście iż jej nikt nie zastąpi... lecz trudno... postaramy się zrobić wszystko co tylko będzie można, by nasza instytucya na tem nie ucierpiała. Mam sporo ludzi życzliwych. Pójdę do naszego biskupa... poruszę niebo i ziemię... przyrzekam drogiej pani, iż postaram się być g or-