Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dał mnóstwo anegdotek o księżach, w rzeczywistości zaś był silnie zaciekawiony sposobem życia tych czarno przyodzianych ludzi, obleczonych od stóp do głów w jednolite sutany.
Wieczory płynęły jedne za drugiemi. Nastąpił już miesiąc luty. W rozmowach z Martą ksiądz Faujas unikał tematów, dotyczących religii. Wszakże pewnego dnia, Marta pierwsza zaczęła:
— Pan zapewne zauważył, iż nie jestem dewotką. Rzadko, niezmiernie rzadko bywam w kościele. Ale tak mi się życie złożyło... Dawniej, gdyśmy mieszkali w Marsylii, nie miałam czasu chodzić na mszę, z powodu nawału zajęć... Obecnie zaś zleniwiałam do tego stopnia, iż niechętnie wychodzę z domu. Trzeba też wyznać, że nie chowano mnie zbyt religijnie. Moja matka zwykle mawiała, że Bóg jest wszędzie obecny, więc nie opłaci się szukać go w kościele.
Ksiądz przychylił nieco głowę i milczał, jakby chcąc powiedzieć, że nie chce wyrażać swego poglądu w tej mierze. Jednakże w parę dni później, zaczął opowiadać, jak wielkiej pociechy doznają dusze ludzi strapionych, uciekając się do szukania ulgi w modlitwie. Była właśnie mowa o pewnej kobiecie, która odebrała sobie życie, skutkiem doznanych nieszczęść i zawodów.
— Zbłądziła rozpaczając — rzekł ksiądz z wielką powagą. — Widocznie nie wiedziała, ile ulgi przynosi szczera, gorąca wiara, ile pocieszenia znaleźć można w modlitwie. Ileż zdarzyło mi się spotkać