Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do bywania w świecie. Odpowiedź ta uszczęśliwiła pana Moureta. Zaczął przypuszczać, iż wywarł już wpływ pożądany na swojego lokatora. Postanawiał całkowicie go oderwać od towarzystwa bywającego w zielonym salonie i zagarnięcia go wyłącznie w swoje posiadanie. Właśnie tegoż wieczoru, Marta pochwaliła się przed mężem, iż pani Faujas przyjęła od niej dwie najpiękniejsze gruszki a Mouret na tej podstawie zaczął snuć plany dalszego swego stosunku z lokatorami z drugiego piętra. Korzystając z obecności Róży w stołowym pokoju, zapytał:
— Czyż oni naprawdę nie palą w piecu, pomimo takiego zimna?...
Róża odgadła, iż to pytanie jej się głównie dotyczy, więc odpowiedziała:
— A czemżeby palili w piecu, kiedy nigdy nie kupują drzewa! Chyba, że rąbią swoje parę krzeseł na opał, albo pani Faujas, zamiast żywności, przynosi wiązki chróstu w swoim koszyku...
— Nie żartuj z nich, moja Różo, rzekła poważnie Marta. Zupełnie niepotrzebnie śmiejesz się z tych biednych ludzi... bo im niezmiernie ciężko musi być teraz; takie zimno a oni nawet ognia nie widzą... Muszą się trząść od zimna... biedacy...
— Tak, wtrącił Mouret, w tych obszernych pokojach na drugiem piętrze, musi być dyabelnie zimno... Wszak przeszłej nocy było dziesięć stopni mrozu... na wsi ludzie się boją, że niemało