Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czem polegał przyszły jego majątek; akwarele zaś pędzla pani Karoliny przedstawiały widoki tameczne, typy, kostyumy, które podróżując z bratem widziała i naszkicowała z właściwem sobie poczuciem kolorytu. Zresztą były to drobiazgi nie roszczące sobie pretensyi do artyzmu. Dwa duże okna wychodzące na ogród pałacu Beauvilliers’ów, rzucały jasne światło na całą tę masę rysunków, które wywoływały inne życie, przywodząc na myśl wspomnienie starożytnych, dawno już w gruzach leżących społeczeństw. Plany zaś budowli zarysowane śmiałemi liniami zdawały się dążyć niejako do odbudowania tego starego świata na podstawach wiedzy nowoczesnej. Saccard potrafił wkrótce stać się im użytecznym, dzięki swej ruchliwości, która go nader miłym czyniła a wtedy godzinami całemi przyglądał się z zachwytem tym planom i akwarelom, domagając się nieustannie nowych wyjaśnień. Olbrzymi, rozległy projekt nowych spekulacyj kiełkował już w jego głowie.
Pewnego dnia zastał panią Karolinę samą przy małym stoliku, który służył jej za biurko. Ręce jej spoczywały bezwładnie na stosie papierów; głęboki smutek malował się na twarzy.
— Cóż robić! — rzekła z westchnieniem — coraz gorzej nam się dzieje... Nie tracę odwagi, widzę jednak, że odrazu wszystkiego nam zabraknie. Najbardziej boli mnie bezsilność, do jakiej niedola doprowadziła mego bratu, bo on jest