Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wabiły oko świeżą, delikatną zielenią; długi szereg dorożek stał wzdłuż sztachet ogrodowych; omnibus idący od Bastylii a zatrzymujący się na rogu ulicy przed budką kontrolerską nie zabrał ani nie wysadził żadnego pasażera. Słońce dogrzewało silnie, oblewając jasnemi blaski gmach cały, wyniosłą kolumnadę, posągi i obszerny peron, na którym widniały tylko krzesła uszykowane we wzorowym porządku jak żołnierze.
Saccard odwrócił się wreszcie od okna i ujrzawszy przy sąsiednim stoliku agenta Mazaud, wyciągnął ku niemu rękę.
— Ach! to pan! Dzień dobry!
— Dzień dobry! — odrzekł Mazaud, z roztargnieniem ściskając podaną sobie rękę.
Był to niskiego wzrostu, żywy, przystojny brunet, który w trzydziestym drugim roku życia objął kantor w spadku po jednym z wujów. W tej chwili całą jego uwagę zaprzątała rozmowa z siedzącym naprzeciwko sławnym Amadieu, otyłym mężczyzną o rumianej wygolonej twarzy. Szanowano go powszechnie na giełdzie od czasu sławnej jego spekulacyi akcyami kopalni Sassis. Gdy walory te spadły do piętnastu franków za sztukę i gdy miano za waryata każdego, kto je kupował, Amadieu na los szczęścia, bez żadnego wyrachowania włożył w ten interes dwakroć sto tysięcy franków, stanowiące cały prawie jego majątek. Skutkiem odkrycia obfitej żyły kruszcu, akcye kopalni podniosły się do tysiąca franków, na czem właściciel ich zarobił około