Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/656

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed pogonią policji. Najbardziej jednak litości i współczucia godnym był los ofiar nieznanych, niezliczonego bezimiennego tłumu biedaków drżących z zimna i jęczących z głodu. Dalej wreszcie liczne samobójstwa, strzały rewolwerowe rozlegające się na wszystkich dzielnicach Paryża, roztrzaskana głowa Mazauda, krew jego wpośród zbytku i zapachu róż spływająca kroplami na żonę i dzieci z bólu wyjących!...
A wtedy wszystkie te sceny i obrazy przesuwające się przez kilka tygodni przed oczyma pani Karoliny, wydarły ze zbolałego jej serca okrzyk potępienia dla Saccarda. Nie mogła już ona milczeć dłużej, nie mogła wyosabniać jego współudziału, jak gdyby nie istniał wcale; musiała sądzić go i potępiać. On to jedynym był sprawcą wszystkich tych nieszczęść, których olbrzymie rozmiary grozą ją przejmowały. Musiała go przeklinać; gniew i oburzenie od tak dawna tłumione wybuchły mściwą nienawiścią — nienawiścią, jaką zło zawsze wzbudza. Czyliż nie kochała brata, skoro dotąd nigdy nie zrodziła się w jej sercu nienawiść do tego człowieka, będącego twórcą ich niedoli? Biedny jej brat, niewinny jak dziecię, uczciwy, prawy, w pracy niezmordowany, skalany został teraz niczem niezatartą plamą więzienia. Droższa to była i boleśniejsza nad wszystkie inne ofiara, a przecież dotychczas zapominała o niej zupełnie!.. Ach! bodajby Saccard nigdzie nie zaznał przebaczenia! Bodajby nikt