Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/655

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zmrok zapadał, powietrze się oziębiło, lecz pani Karolina szła powoli z obawy, aby nie po sądzono jej o morderstwo. Najdrobniejsze szczegóły zbudziły się w jej pamięci: cała historyą potwornego roztrwonienia dwóchset milionów franków, roztrwonienia, które spowodowało tyle ruin i zmiażdżyło tyle ofiar niewinnych. Mocą jakiejże siły tajemniczej olbrzymia ta wieża złota z taką szybkością wzniesiona, równie szybko w proch się rozpadła? Zdawałoby się, że też same ręce, które ją budowały, teraz — niby szałem zniszczenia owładnięte — pracowały zawzięcie nad tem, aby z gmachu całego ani jedna cegiełka na miejscu nie pozostała. Krzyki rozpaczy rozlegały się zewsząd, olbrzymie fortuny rozpadały z trzaskiem i łoskotem. Resztki rodowych dóbr de Beauvilliersów, małe kapitały zbierane grosz po groszu z oszczędności przez takich biedaków jak Dejoie, zyski z wielkiego przemysłu Sédille’a, renty wycofanych z handlu małżonków Maugendre, wszystko spadało bezładnie w głąb olbrzymiego dołu, którego nic wypełnić nie mogło. A dalej znowu: Jantrou na pastwę nałogowi pijaństwa rzucony, baronowa Sandorff nurzająca się w kałuży błota, Massias doprowadzony znowu do marnej roli psa gończego i zaciągniętemi długami do ostatniej życia chwili do giełdy przykuty; dalej jeszcze Flory, pokutujący w więzieniu za kradzież, do której przywiodła go zbytnia uległość kochance, Sabatini i Fayeux uciekający