Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie troszcząc się zgoła o zaspokojenie potrzeb codziennych i niechybnie umarłby już był z głodu, gdyby brat nie dał mu u siebie przytułku i nie podsunął myśli, aby tłómaczeniem z obcych języków starał się spożytkować swoje wiadomości. Starszy brat kochał go iście macierzyńską miłością: krwiożerczy jak wilk dla dłużników, gotów ukraść parę groszy w kałuży krwi ludzkiej leżących, do łez się rozczulał, kobiecą niemal pieczołowitością otaczając brata, który zawsze roztargnionem dzieckiem pozostał. Odstąpił mu pokoju od ulicy, usługiwał mu sam, zajmował się gospodarstwem, zamiatał, słał łóżka, myślał o jedzeniu, które dwa razy dziennie przynoszono z pobliskiej restauracyi. Tak czynny zawsze, tysiącem różnorodnych interesów zajęty; pozwalał bratu nic nie robić, bo tłomaczenia mało popłacały. Zabraniał mu nawet pracować, zaniepokojony suchym jego kaszlem i pomimo swego przywiązania do pieniędzy, pomimo zbrodniczej chciwości z jaką sam ciułał złoto, uważając je za jedyny cel życia, uśmiechał się pobłażliwie z mrzonek rewolucyonisty, bez szemrania dawał mu pieniądze tak jak dziecku dajemy zabawkę, wiedząc, że wkrótce ją złamie.
Zygmunt nie wiedział zgoła, jakiemi sprawami brat jego zajmuje się w sąsiednim pokoju.
Nie miał pojęcia ani o tym ohydnym handlu zdeprecyonowanemi walorami, ani o skupowaniu wierzytelności; myśl jego sięgała wyżej, bujając