Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zlecenia kupna. Rezultat był świetny i natychmiastowy.
— Po 3,040 biorę Powszechne! — piskliwym głosem powtarzał Mazaud.
Delarocque, zarzucony żądaniami, podniósł kurs o pięć franków.
— Po 3,045, ja biorę...
— Daję po 3,045! — ryczał Jacoby — Dwieście po 3,045...
— Biorę! Wówczas Mazaud sam podniósł kurs.
— Ja biorę po 3,050!
— Ile?
— Pięćset... proszę dawać!
Straszliwy zgiełk, któremu towarzyszyło icoie konwulsyjne rzucanie się i wymachiwanie ręko ma, dochodził do takiego stopnia, że agenci nie mogli słyszeć się wzajemnie. Zacietrzewieni, zapaleni do gry musieli oni porozumiewać się na migi, bo ochrypłe basowe głosy jednych były bezskuteczne, a piskliwych tonów drugich zupełnie już słychać nie było. Widać był naokół szeroko poroztwierane usta, z których dźwięk żaden nie wychodził, musiano też uciec się do wymowy ruchów: ruch od siebie oznaczał zaofiarowanie, ruch do siebie — zapotrzebowanie, palce podniesione w górę wskazywały ilości, skinienie głowy mówiło: tak lub też nie. Ruchy te były zrozumiałemi dla wtajemniczonych jedynie, zdawało się, że szał jakiś ogarnął tłum ten cały. W górze